Albowiem przyjdzie czas, że zdrowej nauki nie ścierpią,

ale według swoich upodobań nazbierają sobie nauczycieli, żądni tego, co ucho łechce.

2 Tym. 4:3

Cezar i Bóg

Historię tę dobrze zna każdy uczeń szkółki niedzielnej. Chcąc po­dejść Jezusa, faryzeusze i ludzie He­ro­da zadali Mu publicznie pytanie, na które pozornie nie było od­po­wie­dzi: „Czy wolno [z punktu widzenia pra­wa Mojżeszowego] płacić po­da­tek cezarowi, czy nie? Mamy płacić czy nie płacić?” Ewidentnie obmyślili to pytanie zawczasu, aby przyprzeć Chry­stusa do muru. Gdyby od­po­wie­dział „tak”, naraziłby się Żydom, któ­rzy nie znosili Rzymian i ich po­dat­ków. Odpowiedź „nie” zostałaby uzna­na za podżeganie do buntu prze­ciwko cezarowi i ukarana ukrzy­żo­waniem.

Jezus jednak, „przejrzawszy ob­łu­dę ich, rzekł do nich [...] przynieście mi denar”. Kiedy pokazano Mu denar, wypowiedział słynne słowa: „Od­dawajcie, co jest cesarskiego, ce­sarzowi, a co jest Bożego, Bogu” (Mk 12,13-17). Uczeni w Piśmie za­nie­mówili na tak genialne obejście za­stawionej pułapki. Nie mieli pod­staw ani do tego, by wydać Go Rzy­mia­nom, ani do tego, by zdys­kre­dy­to­wać Go w oczach Żydów.

Lecz nienawiść trawiąc duszę nie co­fa się przed niczym: „Bez przy­czy­ny Mnie znienawidzili” (J 15,25). Kie­dy więc Sanhedryn i jego sie­pa­cze po żałosnej „rozprawie” przed ar­cykapłanem Kajfaszem zawlekli Je­zu­sa przed Piłata, z pełną świa­do­mo­ścią wygłosili to wyssane z palca oska­rżenie: „Stwierdziliśmy, że Ten pod­burza nasz lud i wstrzymuje go od płacenia podatku cesarzowi, i po­wia­da, że On sam jest Chrystusem, kró­lem” (Łk 23,2). Była to nie­pra­w­da. Jezus nakazał przecież uczniom, aby nikomu nie mówili, że jest Me­s­ja­szem: „Wtedy przykazał uczniom swo­im, aby nikomu nie mówili, że On jest Mesjaszem” (Mt 16,20).


Również dzisiaj słowa Chrystusa są podobnie przekręcane przez tych, któ­rzy w Jego imię zalecają nie pła­cić podatków, gdyż rząd ame­ry­kań­ski jest skorumpowany i używa ich do niegodnych celów. Ludzie tacy win­ni są tego właśnie przestępstwa, o które fałszywie oskarżono Chry­s­tu­sa. Clinton i jego ludzie nie są ba­r­dziej niemoralni niż większość ce­sa­rzy czy na ten przykład papieży. Ró­w­nież rząd Stanów Zjednoczonych nie jest bardziej niegodziwy i ze­psu­ty niż władza rzymska w czasach Chry­stusa. A przecież Chrystus nie uzna­wał tej niegodziwości za powód do niepłacenia podatków. Nakazem Chry­stusa jesteśmy zatem zo­bo­wią­za­ni do „oddawania cesarzowi tego, co cesarskie. Pozostaje tylko okre­ś­lić, co jest „cesarskie”.

Odpowiedź Chrystusa nie była w żadnym razie zręczną sztuczką, po­zwa­lającą nie urazić ani Rzymian, ani Ży­dów, lecz została wypowiedziana w prawdzie i miłości. Gdyby Chry­s­tus lękał się ludzi, wpadłby w za­sta­wio­ną przez uczonych w Piśmie pu­łap­kę. Trafnie powiedział Salomon: „Lęk przed ludźmi zastawia na czło­wie­ka sidła” (Prz 29,25). Ponieważ je­dnak Chrystus nikogo się nie lękał, nie można Go było usidlić. I pra­w­dzi­wą do dziś pozostaje Jego po­cie­sza­jąca obietnica: „Jeżeli wytrwacie w słowie Moim, prawdziwie ucz­nia­mi Moimi będziecie i poznacie pra­w­dę, a prawda was wyswobodzi” (J 8,31). Prawda rodzi świętą bojaźń Bo­żą; a kto boi się Boga, nie będzie się lękał człowieka ani jego krytyki, nie będzie też łasy na ludzkie po­chwa­ły.

Chrystus nie starał się udobruchać i zadowolić ani Rzymian, ani Żydów, a jedynie swego Ojca niebieskiego: „Nie przyjmuję chwały od ludzi [...] [ale] zawsze czynię to, co się [Ojcu] po­doba” (J 5,41; 8,29). Chrystus zre­sz­tą bez ogródek wskazywał ów­czes­nym (jak i dzisiejszym) przy­wód­com religijnym na ich za­twa­r­dzo­ne sumienie, rodzące niewiarę: „Jak­że możecie wierzyć wy, którzy na­wzajem od siebie przyjmujecie chwa­łę, a nie szukacie chwały po­cho­dzącej od Tego, który jedynie jest Bogiem?” (J 5,44). Próba okre­ś­le­nia tego, „co cesarskie”, nie obe­j­dzie się bez odpowiedzenia sobie na to nurtujące duszę pytanie.

Niewątpliwie jedną z rzeczy, któ­re nie są cesarskie i których nie na­le­ży ani cesarzowi oddawać, ani od nie­go przyjmować, jest chwała. Ty­l­ko sam Bóg jest godzien chwały i czci (Obj 4,9-11; 5,11-14 itd.), od Nie­go też jedynie pochodzi praw­dzi­wa chwała. Udając, że obdarza lu­dzi chwałą, cezar udaje samego Bo­ga, ci zaś, którzy dołączają do szko­d­liwej gry obdarzania chwałą cezara bądź odbierania jej od niego, wpa­da­ją w sidła, które potępił Chrystus. A przecież dziś przywódcy chrze­ś­ci­jań­scy wprost prześcigają się w ob­da­rzaniu chwałą nie tylko siebie na­wza­jem, ale i świata, przyjmując w za­mian chwałę od niego. Wyobraża­ją so­bie, że w ten sposób będą sku­te­cz­niejsi w sprawach Bożych, i „dla ko­rzyści schlebiają ludziom” (Jd 16).

Kościół Chrystusowy głęboko po­grą­żył się w bagnisku huma­ni­sty­cz­ne­go schlebiania sobie nawzajem. Lecz Chrystus o tych, którzy dzieło Bo­że czynią z myślą o pochwale lu­dz­kiej, powiedział: „Otrzymali za­pła­tę swoją”. Zrezygnowali oni z za­pła­ty niebieskiej, którą by otrzymali, gdy­by oczekiwali pochwały tylko od sa­mego Boga (Mt 6,1-6.16-18.24). Chrze­ścijanie oddają chwałę słyn­nym osobistościom i czołowym po­li­ty­kom, wyobrażając sobie, że za po­śred­nictwem obłaskawionych bez­bo­ż­nych popchną dalej sprawę Bożą. Chrześcijańskie mass media czy­nią w tym celu bohaterów nawet z wrogów Ewangelii, jeśli tylko są słyn­ni i bogaci.

Nasz Pan tymczasem, nie będąc by­najmniej stronniczym, poświęcał więk­szość czasu biednym i poni­żo­nym. Gdy zadawano Mu pod­chwyt­li­we pytania, nie próbował nawet wy­migiwać się od odpowiedzi, która mo­głaby urazić wielkich i wpły­wo­wych. Jego mocne słowa okazały się w rzeczywistości jeszcze bardziej obraź­liwe dla Rzymu, niż gdyby na­ma­wiał do niepłacenia podatków: „Od­dajcie cesarzowi..., a Bogu...” Rzy­mianie czcili cezara jako Boga. Je­zus mówił jasno: „Cezar nie jest Bo­giem!”

Odpowiedź Jezusa była zatem os­t­rą naganą dla cezara, podającego się za Boga. Potępiała też tych, któ­rzy obdarzali tego człowieka chwałą, przy­należną jedynie Bogu. Władcy ma­ją pewną władzę, ale tylko w za­kre­sie przyznanym im przez Boga, pod­czas gdy On sam włada nad wszy­stkimi po wsze czasy. Uczy­nio­ne przez Chrystusa rozróżnienie po­mię­dzy cezarem a Bogiem jest ostrą na­ganą także dla dzisiejszych przy­wód­ców, tak politycznych jak i re­li­gi­jnych.

To prawda, że dzisiejsze władze po­lityczne rzadko przypisują sobie bos­kość. A jednak większość z nich przywłaszcza sobie należące jedynie do Boga prawo rządzenia sprawami ludzi. W Ameryce Północnej wy­rzu­co­no Boga ze szkół publicznych i wy­rzuca się Go coraz częściej z życia publicznego. Rząd gra Bo­ga, a lud przyklaskuje. Ci zaś, którzy po­da­ją się za chrześcijan, coraz częściej ucze­stniczą w budowaniu part­ner­stwa cesarsko-Boskiego, partnerstwa je­dnoznacznie odrzuconego przez Chry­stusa.

Od czasu, gdy Reagan został re­pu­blikańskim kandydatem na pre­zy­de­nta, chrześcijaństwo zaczęło być utoż­samiane z konserwatywną stro­ną sceny politycznej, sami zaś chrze­ś­cijanie puścili się w pogoń za mrzo­n­ką, iż cezar, choć sam nie­na­wró­co­ny, może współpracować z nimi na rzecz Boga.

Aby uczcić zdobycie no­mi­nacji przez Reagana i zapewnić mu zwycięstwo w listopadowych wy­borach, we wrześniu 1980 roku ze­brało się w Dallas na specjalnej kon­ferencji około 15 tys. kon­se­r­wa­ty­stów, w tym wielu pastorów. Po­sta­nowiono, że Amerykę trzeba schry­stianizować, a pomoże w tym na­kłonienie chrześcijan, by oddawali gło­sy na Reagana. Gary North, wów­czas jeden z głównych prze­ma­wia­ją­cych, orzekł, że obowiązkiem chrze­ś­cijan jest „przebudowanie naszej od­stępczej cywilizacji na powrót w kró­lestwo Boże...”1. A przecież Chry­s­tus nigdy do tego nie zachęcał, a na­wet stwierdził wprost: „Kró­le­st­wo Moje nie jest z tego świata” (J 18,36).

Omawiany przez nas incydent to je­dyny przypadek, kiedy nasz Pan w ogóle wspomniał o cezarze. Poza tym nigdy więcej nie wypowiadał się ani przeciwko rzymskim oku­pan­tom, ani przeciwko nie­go­dzi­wo­ś­ciom tyrańskiego Heroda; nie mó­wiąc już o organizowaniu uczniów w si­łę mającą odzyskać świat dla Boga. To, „co cesarskie”, jest z tego świa­ta, a nie z Boga. Swoje nagany kie­ro­wał Chrystus niemal wyłącznie do przy­wódców religijnych, potępiając ich publicznie w najostrzejszych sło­wach, gdyż fałszywie reprezentowali Bo­ga. Przykład Pana świadczy prze­ciw­ko tym licznym wysiłkom, jakie po­dejmują dziś chrześcijanie, zgo­d­nie dołączając do niewierzących w akcjach społecznych i politycznych, a nie mając czasu na sprzeciwienie się odstępstwu i herezjom w ko­ś­cie­le.

Chrześcijaństwo kojarzy się dziś w Ameryce głównie z patriotyzmem i konserwatywną częścią sceny po­li­ty­cznej. Obietnice, jakie Bóg dał Iz­ra­elowi jako swemu ludowi wy­bra­ne­mu, mającemu oddzielić się od świa­ta, są dziś błędnie odnoszone do Stanów Zjednoczonych. Czołowi chrze­ścijanie ewangelikalni nie mo­gą zrozumieć, że określenie „Mój lud” odnosi się do Izraela, a nie do ko­ścioła, a w słowach „ich ziemię uzdro­wię” (2 Krn 7,14) mowa o zie­mi izraelskiej, a nie amerykańskiej. Z rozmysłem zaciera się wyraźną ró­ż­nicę pomiędzy Izraelem a kościołem. I zupełnie zapomina się o tym, że chrześcijanie „nie są z tego świata”, ale zostali wybrani spośród „tego świa­ta”, aby wprawdzie byli w nim, ale nie byli z niego (Jn 15,19; 17,6.14.16).

George Grant, rekonstrukcjonista, pi­sze: „Armia Boża ma podbić zie­mię, podporządkować ją sobie, rzą­dzić nią i sprawować władzę”2. Da­vid Chilton twierdzi: „Naszym celem jest władza nad światem pod pa­no­wa­niem Chrystusa, »przejęcie świa­ta«, jeśli ktoś woli tak to nazwać. [...] To my kształtujemy historię świata. [...] [Chrystus] zlecił nam za­wład­nię­cie światem”3. Gary North: „Bóg chce, aby chrześcijanie zawładnęli zie­mią w Jego imieniu”4. Nawet J. I. Pa­cker uważa, że chrześcijanie zo­sta­li powołani, aby „zrechry­stia­ni­zo­wać obszar północnoamerykański [...] podnieść z ruin [...] pół­noc­no­ame­rykańską kulturę...”5.

North tłumaczy, że kościół wcale nie usiłuje nawrócić świata, ale prze­ko­nać „cały świat, aby doświadczył kul­turowych błogosławieństw bę­dą­cych skutkiem szerzenia się ewan­ge­lii”. Gani tych, którzy kładą nacisk na „zba­wianie dusz”, a zaniedbują „uzdra­wianie instytucji tego świa­ta”6. Jay Grimstead zgadza się z nim: „Na­szym zadaniem jest sprawić, aby bi­blijna wizja rzeczywistości i biblijna wi­zja moralności została wpojona w na­szą kulturę ku chwale Bożej i dobrobytowi ludzkości, i chrze­ścijan, i niechrześcijan”7. Mówiąc wprost, ta­kie ambicje są niebiblijne!

Podobne nieporozumienie jest fu­n­damentem corocznego „Naro­do­we­go Dnia Modlitwy”, który ob­cho­dzo­no w tym roku ponownie 6 ma­ja. Wszystkich zachęca się do tego, aby w tym szczególnym dniu złą­czy­li się z innymi w modlitwie do do­wol­nych bóstw. I prostoduszni chrze­ścijanie wyobrażają sobie, że w od­powiedzi na taką modlitwę Bóg po­błogosławi Amerykę! Czemu za­tem Eliasz nie zaprosił kapłanów Ba­ala i proroków Molocha do wspólnej modlitwy o dobrobyt Izraela i oko­li­cz­nych ludów pogańskich? Nie - E­liasz potępił nieprzyjaciół pra­w­dzi­we­go Boga, a ich zwolenników uchro­nił przed zgubą. Dziś jednak ta bi­blijna postawa nie zostałaby uzna­na za poprawną politycznie. Wy­zna­w­cy innych wiar są zatem po­zo­sta­wie­ni na ścieżkach do wiecznego po­tępienia.

Cóż z tego, że orędownicy tego dnia modlitwy mają dobre zamiary, przecież wzywanie bezbożnego na­ro­du do modlitwy jest szczytem głu­po­ty! Czyż Bóg nie powiedział: „Obrzydła ofia­ra występnych, tym bardziej zło­żo­na w złej myśli” (Prz 21,27; BT)? Ani­matorzy owego przed­sięwzięcia, usi­łujący zjedno­czyć wszy­stkie re­li­gie w „mod­li­t­wie”, to ewangelikalni chrze­ścijanie (przewodzą im od lat Shir­ley Dob­son, żona Jamesa Dob­so­na, i Vo­nette Bright, żona Billa Bri­ghta, za­ło­ży­ciela Campus Crusade), a en­tu­zja­sty­cznej aprobaty udzielają mu naj­słyn­niejsze postacie chrześ­ci­jań­skie­go świata. To tylko dowodzi, jak głębo­ko sięga kompromis. Pisząc o tym, narażamy się na „krytykę za kry­tykowanie” ze strony tych, którzy nie dostrzegają istoty zjawiska. Czy nic nie znaczą te słowa Chrystusa: „...nie za światem proszę”? (J 17,9).

Czemuż to Bóg miałby wylać bło­go­sławieństwa na bezbożną Ame­ry­kę? Niestety, ewangelikalne chrześ­ci­jaństwo lansuje dziś pogląd, że Bóg pobłogosławi każdy plan, byle ty­lko Go o to poprosić, nawet jeśli uczy­ni to bezbożny naród, gotów w tym celu do paru skromnych ustępstw na rzecz Boga.

Podczas tzw. śniadań mod­li­tew­nych propaguje się często tę atra­k­cy­jną iluzję. Zaprasza się na nie hin­du­istów, buddystów, muzułmanów i ateistów, a na spotkaniach tych nie mo­żna powiedzieć niczego, co mo­g­łoby urazić któregokolwiek wy­zna­w­cę innej wiary. Króluje na nich za­tem ta sama egocentryczna „ewa­n­ge­lia”, którą głosi się dziś z wielu ka­zal­nic, ewangelia, według której na­szym problemem nie jest grzech, ale nie­uporządkowane życie, które Bóg go­rąco pragnie uporządkować. Je­dy­nym celem takiego „Boga” jest uczy­nienie nas szczęśliwymi i speł­nio­nymi. „Nawróceni” na taką „ewa­n­gelię” cieszą się, że opo­wie­dzia­w­szy się „za Chrystusem” mają odtąd Bo­ga po swojej stronie i mogą liczyć na Jego błogosławieństwo. W tym hu­manistycznym „chrześcijaństwie” pró­żno by szukać Bożej spra­wie­d­li­wo­ści, świętości, czci i chwały. Od­no­simy wrażenie, że Bóg z wielką chę­cią ześle błogosławieństwo na­wet na cezara, jeśli Go tylko o to po­pro­simy.

Chrystus jednakże nie wzywa nas do tego, abyśmy naprawiali nie­go­dzi­wy świat, ale wybrał nas ze świa­ta, abyśmy byli obywatelami nieba, skru­szonymi grzesznikami, pora­żo­ny­mi ogromem swego buntu prze­ciw­ko Bogu. Nie nakazał nam dia­lo­gu, który by nas doprowadził do ko­rzyst­nego kompromisu z nie­przy­ja­ciół­mi Krzyża, ale nakazał nam gło­sze­nie Ewangelii i bez­kom­pro­mi­so­wą walkę o wiarę raz na zawsze prze­kazaną świętym. Oby uzdolnił nas do tego, byśmy z czystym ser­cem wysławiali Jego, a nie czło­wie­ka, i abyśmy pożądali chwały, która ty­lko od Niego pochodzi.

 

The Berean Call czerwiec 1999
(Druk za uprzejmą zgodą Wydawców)

Przypisy:

1 Bibliotheca Sacra VII-IX 1988.
2 George Grant, Bringing in the Sheaves, American Vision Press, 1985, s. 98.
3 David Chilton, Paradise Restored: An Es­chatology of Dominion, Re­con­stru­ction Press, 1985, s. 214-219.
4 Liberating Planet Earth, tom 1 serii Bi­b­li­cal Blueprint Series, Dominion Press 1987, s. 24, 178.
5 Christianity Today 12 XIII 1994, s. 36.
6 Gary North, Is The World Running Down? Crisis in the Christian World­view, Dominion Press, 1988, s. 225.
7 Jay Grimstead, przemówienie do gru­py pastorów z dn. 18 IX 1987 (na­gra­nie).

 


Godne przytoczenia:

Stan dzisiejszego świata to jeden wielki zdu­mie­wa­ją­cy pomnik ku czci ludzkiej niemocy. Uświadamiamy so­bie nareszcie, że nawet człowiek wykształcony i kul­tu­ral­ny może pozostawać bestią! Cała Biblia stara się wy­ka­zać, że problem człowieka ma charakter nie intelektualny (zwią­zany z umysłem), ale moralny (związany z sercem). Je­śli »łaska«, jaką otrzymałem, nie pomaga mi prze­strze­gać prawa, to znaczy, że nie otrzymałem łaski. Chrześ­ci­jań­stwo to trudna ścieżka życia. Jest zbyt chwalebna, by mo­gła być łatwa. Nowotestamentowe podejście do uświę­cenia nigdy nie ma charakteru apelu - ma charakter na­kazu.

Człowiek o chwiejnej doktrynie będzie chwiejny w ca­łym swym życiu. Trudno o coś bardziej absurdalnego niż po­gląd, że nauka chrześcijaństwa jest odległa od życia. Nie istnieje nic praktyczniejszego niż ona. Wciąż prze­ko­nu­ję się o tym, że ci, którzy dają się unosić każdemu po­wie­wowi nauki, to ludzie zbyt leniwi, aby zgłębiać naukę. Po­łowę życia trawię na przekonywaniu chrześcijan, aby zgłę­biali naukę, drugą zaś połowę na tłumaczeniu im, że na­uka to nie wszystko. Przez lata zdążyłem zauważyć, że lu­dzie, którzy nie zostali nauczeni prawdy tak od strony ne­gatywnej jak i pozytywnej, zawsze dają się porwać herezjom i sektom, bo nie ostrzeżono ich i nie przy­go­to­wa­no do obrony.

D. Martyn Lloyd-Jones
(„The Widsom of Martyn Lloyd-Jones”, wybrał Dick Anderson, Banner of Truth, VIII/IX 1986)

Pisz do nas: kontakt@tiqva.pl